„Dziewięćsił” mozaika ceramiczna wykonana na zamówienie, średnica 50 cm

Ciotka nie wierzyła w magię ani ludowe gawędy. Tym bardziej nie szerzyła wiadomości o leczniczych mocach roślin, ale biada temu kto skosiłby dziewięćsiły z jej skarpy.
Grodziła je patyczkami, bez przerwy powtarzała wujkowi gdzie rosną, aby przypadkiem nie zapędził się tam z kosą. Dzieciakom też tłukła do głowy by nie biegały w ich pobliżu i nie zadeptały.
Nauczyła je że dziewięćsił jest rośliną specjalną. Nigdy nie wytłumaczyła dlaczego. Jej zdecydowany stosunek do tej rośliny wystarczył aby patrzyli na nią jak na świętość i traktowali z należytym szacunkiem w ogrodzie czy na skraju lasu.
Spotkanie z dziewięćsiłem samo w sobie wzbudzało w nich emocje. To nie była jakaś tam roślina, to była ISTOTA.

Ciotka w pewnym sensie przypominała dziewięćsił: była środkiem dziecięcego, wakacyjnego wszechświata. Trzykrotny dzwonek oznaczał, że co prędzej trzeba biec do domu, myć ręce i bez dyskusji siadać do obiadu, zjeść bez marudzenia, zebrać talerze i znowu biec do lasu.
Wieczorami również bez dyskusji, wyszorować się w nie trwoniąc wody, bo wody w studni prawie zawsze było mało.

W tej ciotkowej musztrze i zbiorze zasad było bezpieczeństwo i wolność.
Ciotka nie bardzo lubiła dalekie spacery ani wyprawy do lasu. Nie przeszkadzało jej natomiast by sami zapuszczali się gdzie chcieli, o ile byli w stanie usłyszeć dzwonek na obiad.


Czasem największe przygody czekały tuż za płotem, gdy po burzy, woda rwącym strumieniem płynęła po drodze.Z zapałem budowali wtedy tamę przekierowując wodę z drogi na niezamieszkałą działkę.

Ciotka była domem dla swoich dzieci i dla dzieci znajomych.
Pełniła rolę jednoosobowej instytucji kolonijnej, zapewniając dzieciakom wakacyjny wikt i opierunek, pozostawiając przygody w ich gestii.

W pierwszy weekend września większość letników wróciła do miasta.
Ciotki nie było, innych dzieci też nie.
Na Górce siedzieli starsi bywalcy, samotnicy, którzy cenili sobie spokój.
Była babcia Ludka, która na tarasie malowała beskidzkie pejzaże, był Kowalczyk.
Lubiła chodzić do Kowalczyka. Zawsze robił jej herbatkę, opowiadał o tym co aktualnie naprawia, a potem pozwalał bujać się do woli na dużej ogrodowej huśtawce.
Kowalczyk miał też przyczepę kempingową, którą kupił będąc na saksach w Anglii. Przyczepa co prawda pachniała wilgocią, niemniej stanowiła oryginalne kuriozum, do którego chciało się zaglądać i spędzać w nim czas.


Babcia Ludka była inna, trochę surowa i wyniosła, ale w gruncie rzeczy bardzo serdeczna. Jak się ją odpowiednio zagadało, pokazywała jak należy mieszać farby aby powstał ładny obraz.
Poza tym Babcia Ludka pozwalała chodzić po ogrodzie i sprawdzać, czy nie zarosły dziewięćsiły.

W nocy gdy umierał ojciec, w pomieszczeniu pachniało drewnem i psem.
Wiko był bokserem mającym wyjątkowo niedobry pr. Dorośli mówili, że nie lubi dzieci i jedno nawet pogryzł, dlatego Wika należało się bać.
W nocy, kolor ciemnobrązowego- pręgowanego psa zlewał się w ciemności z kolorem drewna. Wstawanie „na siku” wiązało się z przejściem koło Wika, chyba że w umiejętny sposób uchyliło się klapę prowadzącą na schody do piwnicy i zeskoczyło na stopnie prowadzące w dół do toalety.

W nocy gdy umierał ojciec Wiko chrapał, a dziewięćsiły rosły na skarpie u ciotki, trzy koło siebie.